2021.05.23 — 470 lat od święceń kapłańskich św . Filipa Neri
470 lat od święceń kapłańskich św . Filipa Neri
w kościele San Tomaso in Parione w Rzymie
23 maja 1551-2021 roku
Rozdział 6
PIERWSZE LATA KAPŁAŃSKIE FILIPA
Gdy Filip został kapłanem, Sobór Trydencki obradował już od sześciu lat. Jednym z głównych jego zadań była reforma kleru. Jezuiccy misjonarze ludowi przynosili z swoich doświadczeń w Italii szokujące wieści. Istnieli kapłani, którzy kupili swój urząd od biskupa za jakiś podarek, a potem przy ołtarzu, zamiast posługiwać się łaciną, mruczeli jakimś niezrozumiałym żargonem. Z moralności księży rzymskich drwiono w całej Europie. W Rzymie prawie wcale nie nosili stroju kapłańskiego, lecz współzawodniczyli z świeckimi elegantami w najnowszej i najbardziej ekstrawaganckiej modzie. Sobór wydał zarządzenie, że w Rzymie wszyscy kandydaci, którzy pragną zostać kapłanami, muszą poddać się egzaminowi.
Filip nie napotkał na żadne trudności. Nad jego przygotowaniem czuwał Persiano Rosa. W San Girolamo mieszkanie było bezpłatne, wprawdzie nie otrzymywał żadnej zapłaty, ale za to dużo było wolności, dokładnie tyle, ile Filip jej potrzebował.
Filip odprawiał Mszę świętą codziennie, a przecież już ta codzienna celebracja była nawet w San Girolamo czymś niezwykłym. Zresztą istniała akurat możliwość odprawiania Mszy świętej, jednak ten przywilej, który pociągał Filipa do kapłaństwa, wzbudzał w nim także bojaźń. W San Girolamo Filip uprosił dla siebie ostatnią Mszę, celebrował więc koło południa. Miało to głębszą przyczynę aniżeli tylko chęć zarezerwowania godzin porannych dla wielu spowiedzi, które wkrótce miały stać się jego głównym apostolatem. Właściwym powodem było pragnienie odprawiania Eucharystii wtedy, kiedy nie ma wielu ludzi, t. zn. na ile to możliwe, w samotności. Poza tym mógł także wtedy celebrować przy głównym ołtarzu, gdzie nikt nie miał możliwości obserwowania jego twarzy. To dziwne zachowanie wskazuje na coś intymnie osobistego, co Filip zawsze chciał ukryć, co jednak określało całe jego życie – na jego głęboką cześć dla Eucharystii, na jego miłość do Chrystusa pod postacią Chleba. Objawiało się to już podczas Czterdziestogodzinnego Nabożeństwa odprawianego przed Chrystusem w monstrancji. Ujawniało się to także w propagowaniu przez Cacciaguerrę i Filipa częstej, a nawet codziennej Komunii świętej. O tym, jak wielkie znaczenie miała dla niego Eucharystia, mówi wiele świadectw złożonych w procesie kanonizacyjnym. Kto choć raz uczestniczył we Mszy świętej odprawianej przez Filipa, ten już nigdy nie mógł tego zapomnieć. Jego bliscy przyjaciele widzieli zrządzenie Boże w tym, że ostatnim dniem jego życia była uroczystość Bożego Ciała. (Gdy kardynał Bérulle, założyciel „Oratorium francuskiego”, głównymi elementami jego duchowości uczynił Eucharystię i Kapłaństwo, za fundament swojej wspólnoty obrał coś bardzo głęboko filipińskiego).
Dla Filipa Eucharystia i uwielbienie dla eucharystycznego Chleba były zwróceniem się do Chrystusa. Ten zwrot ku Chrystusowi wydaje się być w czasach Filipa szczególnym rysem kościelnej odnowy i reformy. Spotkanie z Chrystusem i opowiedzenie się za Nim stanowiły także punkt centralny „Ćwiczeń” Ignacego Loyoli. Oddanie się Chrystusowi – tego uczyły i tym żyły nowe zakony, które powstały w północnej Italii a teraz rozpoczynały swoją działalnośc w Rzymie: teatyni, somaskowie i barnabici.
Ale Filip miał na swój własny sposób prowadzić ludzi na powrót do Chrystusa. On stał się apostołem Spowiedzi. To zaczęło się prosto i zwyczajnie. Jak gdyby było czymś najbardziej oczywistym, Bacci, opowiedziawszy o święceniach kapłańskich Filipa, pisze: „On objął funkcję słuchania Spowiedzi”. W każdym razie ta działalność – słuchanie Spowiedzi, kierownictwo duchowe – jest dla kapłaństwa Filipa charakterystyczna, i to dosłownie aż do ostatniego dnia jego życia.
Bacci pisze, że Filip schodził do swojego konfesjonału już wczesnym rankiem, w chwili, gdy otwierano kościół. Od czasu do czasu wstawał, przechadzał się po kościele lub wychodził na zewnątrz, przed kościół, odmawiał Różaniec, czytał książkę i był natychmiast do dyspozycji, gdy ktoś go potrzebował. Przychodziło do niego coraz więcej ludzi, tak że już po niedługim czasie „rano, jeszcze przed świtem, wysłuchiwał pewną ilość Spowiedzi w swoim pokoju”. Aby nie tracić czasu, kładł klucz w pobliżu drzwi. Ten, kto chciał spowiadać się o wczesnej godzinie, wiedział o tym i radził sobie. Jego współbracia później martwili się niekiedy tym niezmordowanym trwaniem Filipa w konfesjonale. Ale on ich zarzuty zbywał krótko. „Słuchanie Spowiedzi nie jest dla mnie żadnym wysiłkiem” mawiał, „przeciwnie, jest dla mnie odpoczynkiem”. Istnieje relacja o dniu jego śmierci, że „w dniu 25 maja 1595 roku, w święto Bożego Ciała, po wysłuchaniu Spowiedzi i po Mszy świętej rano, znowu wieczorem słuchał Spowiedzi, m. i. kardynała Cusano i wielu innych. Po kolacji słuchał Spowiedzi tych ojców, którzy nazajutrz mieli odprawiać pierwsze Msze święte” (L 144). Potem zmarł podczas pierwszych godzin następnego dnia.
Aby zrozumieć znaczenie tego jedynego w swoim rodzaju apostolatu trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że razem z renesansem i humanizmem wręcz propagowano pogaństwo i że lud coraz bardziej odwracał się od Kościoła. Nauki filozofów pogańskich a przede wszystkim rozwiązłe życie hulaszcze przenikało do najwyższych kręgów kościelnych. Tak np. Benvenuto Cellini mógł powiedzieć o papieżu Pawle III: „On nie wierzył ani w Boga ani w cokolwiek innego”. Nic dziwnego, że kościoły postoszały coraz bardziej, a większość wierzących przystępowała do Sakramentów co najwyżej raz w roku na Wielkanoc.
Taka była sytuacja, kiedy Filip rozpoczynał w sobie właściwy sposób prowadzić swoich współczesnych na powrót do Chrystusa. Nie posługiwał się w tym celu płomiennymi kazaniami pokutnymi, środkiem jego oddziaływania była Spowiedź. W niej urzeczywistniało się na nowo radosne orędzie wzywające do nawrócenia zgodnie z nawoływaniem św. Jana Chrzciciela: „Nawracajcie się, gdyż bliskie jest Królestwo Boże”. Tym upomnieniem Jezus zapoczątkował czas zbawienia. – I wbrew całemu frywolnemu zeświecczeniu, Spowiedź, jako nawrócenie jednostki, zdawała się odpowiadać pewnemu rysowi tamtych czasów. Człowiek renesansu bowiem uświadomił sobie swoją indywidualność. Odkrył swoje własne ja, zainteresował się samym sobą. Ignacy swoimi Ćwiczeniami, a Filip swoim apostolstwem konfesjonału, na swój własny sposób odpowiadali na poszukiwania współczesnych sobie ludzi.
Akta procesu kanonizacyjnego dają nam głęboki wgląd w sposób działania Filipa. Wiele rzeczy ma charakter anegdotyczny i dlatego szybko się utrwalają w pamięci. Ale przy głębszym spojrzeniu można dostrzec także coś z metody Filipa, która wzbudza zdumienie i podziw. Jest pewne, że Filip miał do tego apostolatu specjalny charyzmat. Ale także jego długie doświadczenie uczyniło go gruntownym i wnikliwym znawcą ludzi. Nadto istnieje jeszcze wielka nie dająca się wyjaśnić reszta, która mówi wręcz o jego zdolnościach jasnowidzenia – są to informacje, które należy traktować zupełnie poważnie.
Tym, co wówczas przyciągało ludzi do Filipa i ułatwiało im zwierzanie się nawet z najbardziej dyskretnych i najobrzydliwszych grzechów i wad, była z pewnością jego nieznużona, cierpliwa dobroć. Pod tym względem inni kapłani się z nim najzupełniej nie zgadzali. Przeciwnie: bardziej rygorystyczni krytykowali Filipa i pewnie też byli zazdrośni o to, że ludzie odchodzili od nich, a szli do niego. Zamiast surowości, Filip okazywał dobroć tym, którzy wyznawali przed nim swoje grzechy. „Okazywanie miłosierdzia tym, którzy zgrzeszyli, jest najlepszym sposobem na to, aby samemu nie upaść”, mawiał i był przeświadczony, iż tylko dlatego on sam ustrzegł się upadku.
Dla Filipa Spowiedź była przede wszystkim spotkaniem z Chrystusem, z miłością Chrystusa. Wiedział, że ta miłość i miłosierdzie Pana przemienia ludzi. Nie przywiązywał wielkiej wagi do zmiany tego, co zewnętrzne, do zmiany zewnętrznych okoliczności. Jemu zależało na tym, co istotne: na sercu. W tym jego etyka była całkowicie biblijna. Podczas gdy faryzeusze starali się kierować człowiekiem z zewnątrz, t. zn. za pomocą praw, przepisów, zwyczajów, Jezus patrzył na serce człowieka, na to, co stanowi centrum osoby. Filip postępował podobnie. Pewnemu bogaczowi, który wyrażał gotowość spełniania rozmaitych uczynków pokutnych, Filip powiedział: „Nie, mój panie, raczej dawaj jałmużnę!” Kiedy zaś kardynał Federigo Borromeo chciał się wyzbyć swoich sreber stołowych, Filip zabronił mu tego. Ważne jedynie jest to, że człowiek jest dobry, także w otoczeniu bogactwa i kultury. Z tego też powodu nigdy nie słyszano Filipa głoszącego kazania karcące szalone często ekscesy mody. Pewnej damie, która nosiła trzewiki na bardzo wysokich obcasach i z pewnym niepokojem pytała go o radę, powiedził po prostu: „Niech pani tylko uważa, żeby pani nie upadła”.
Mówi się wciąż, że ludzi przyciągała do Filipa jego dobroć. Jak w Jezusie objawiło się miłosierdzie Ojca, tak w Filipie przejawiała się litość Jezusa, który przyszedł jako lekarz do chorych. Bordet-Ponnelle powiada: „On po prostu nie potrafił panować nad sobą…, dopóki nie przekonał ich, aby poszli do Spowiedzi, aby uczynili pierwszy krok do poprawy ich życia” (PB 114). W aktach procesu znajduje się żywy opis zdarzenia z pewnym grzesznikiem, który opierał się Filipowi: „Marcello widział, jak Filip uparcie wpatrywał się w grzesznika, który nie chciał mu ulec, i jak Filip drżał na całym ciele” (PB 115).
Dobroć i uprzejmość Filipa miały w sobie coś równocześnie promieniującego i pociągającego. W aktach procesu brzmi to: „Przyciągał ludzi jak magnes żelazo” (PB 136), natomiast Fabrizio Massimo, szlachcic z jednego z pierwszych rodów Rzymu, także w procesie zeznawał: „Przyjął mnie w tak cudowny sposób – con tanto bel modo -, że już nigdy nie uwolniłem się od niego. Muszę powiedzieć, że od momentu, kiedy go poznałem, nigdy nie przyszło mi na myśl, aby się z nim rozstać. Tak był przepełniony miłością, że wszystkich przyciągał do siebie. Miał przy tym tak miły sposób bycia, jakiego nie można sobie wcale wyobrazić. Przyciągał wszystkich: wielkich i małych, mężczyzn i kobiety, grzeszników i ludzi, którzy żyli świątobliwie, prałatów, książęta, wytwornych panów, rzemieślników i naprawdę ludzi wszelkiego rodzaju. Ten święty Ojciec miał szczególną łaskę Bożą, dzięki której serca ludzkie przyciągał do siebie. I chociaż dla samego siebie był we wszystkim nadzwyczaj surowy, dla innych miał tylko miłość, pociechę i zrozumienie” (L 145).
Wciąż budzi zdumienie to, z jakim szacunkiem odnosił się Filip do tak rożnorodnych osób i ludzkich typów. Nie używał zakazów, nie łajał; a jednak potrafił tych tak różnych i często powierzchownych ludzi uwrażliwiać na sprawy religijne i czynić z nich świętych. Kiedyś przyszedł ktoś do Spowiedzi, którego żal za grzechy był prawie żaden. Filip nie powiedział ani słowa wyrzutu, ale przepraszając, kazał mu chwilkę poczekać, gdyż musi jeszcze coś załatwić. Tymczasem niech przyglądnie się krucyfiksowi, który mu wręczył. Według relacji, penitent spojrzał najpierw na krzyż przelotnie, ale kiedy Filip wrócił, był już zupełnie odmieniony. Kiedyś powiedział do młodzieńca, który nosił wielką i z pewnością mocno nakrochmaloną kryzę, z filuternym uśmiechem: „Chętnie uścisnąłbym cię częściej, ale boję się skaleczyć”.
Filip był doskonałym znawcą dusz i posiadał rzadki dar dyskrecji, przez co rozumiano wtedy cnotę należytego umiaru: Tak więc nie przywiązywał wielkiej wagi do entuzjastycznych uniesień po przebytym nawróceniu, lecz zauważał sucho: „Nie można zostać świętym w ciągu czterech dni”. Komuś innemu, kto chciał natychmiast dokonywać wielkich czynów pokutnych, powiedział: „Jeżeli Pan chce koniecznie w czymś przesadzać, to niech Pan przesadza w delikatności, cierpliwości, pokorze i grzeczności, gdyż to wszystko już samo w sobie jest dobre”.
Wobec wielu tych, którzy dręczeni skrupułami i depresjami, przychodzili do niego, stosował nadzwyczaj osobliwe środki zaradcze. Jednego ze współbraci, który ponownie przeżywał napady melancholii, wezwał natychmiast, aby ścigał się z nim w zawody. Filip mawiał, że ludziom o radosnym usposobieniu łatwiej jest być dobrymi. On sam, jak to często potwierdzają akta procesu, promieniował wesołością i dobrocią. Depresje w jego obecności najczęściej rozpraszały się same.
Filip, nazywany drugim apostołem Rzymu, przemienił to miasto swoim apostolatem Spowiedzi. Jest to o tyle zdumiewające, że w Spowiedzi chodzi przecież o spotkania jednostkowe, indywidualne. Podczas gdy Ignacy swoimi Ćwiczeniami, dzięki intensywnemu kursowi kształcenia i doświadczenia religijnego, doprowadzał człowieka do opowiedzenia się raz na zawsze za Chrystusem, Filip postępował zupełnie inaczej. Jego droga duchowa nie zmierzała do jednorazowej, ostatecznej decyzji, lecz wychodziła od stopniowego postępowania naprzód, jakie dokonuje się codziennie. Stąd jego ciągłe wzywanie do natychmiastowego powrotu, gdy się zbłądziło. Zresztą nawoływał, aby wciąż powracać i często się spowiadać. Filip zalecał nawet codzienną Spowiedź, a w starej regule Oratorium Spowiedź była przewidziana trzy razy w tygodniu. Spowiedź była dla niego tak ważna, że mocniejszy nacisk kładł na częstą Spowiedź niż na częstą Komunię. Tym, którzy nalegali na częstą Komunię, mawiał, że lepiej jest spieszyć „do źródła, gdy się ma większe pragnienie”.
Ponieważ Filip kładł tak ogromny nacisk na częstą Spowiedź, powstawało spontanicznie bardzo ścisłe i bardzo osobiste przywiązanie do niego. Często się niepokoił, gdy niektórych z swoich penitentów nie widywał codziennie. Maynard mówi słusznie: „Związki między Filipem i jego uczniami były z pewnością najbardziej osobistymi i najbardziej intymnymi,jakie można było spotkać w historii Kościoła”. Istnieją liczne świadectwa o tym, jak ten bliski kontakt z Filipem oddziaływał ożywczo i owocnie na życie duchowe jego uczniów.
Z tych spotkań przy Spowiedzi wyrosło jak gdyby samorzutnie, samo z siebie, właściwe i oryginalne dzieło Filipa – Oratorium. Filip zdawał sobie sprawę z tego, że wiele grzechów swoją przyczynę miało w próżniactwie i w rozkosznym życiu tamtych czasów. A ponieważ wielu jego penitentów po Spowiedzi znowu wałęsało się po ulicach, wpadł na pomysł, aby tę rzeszę młodych ludzi zbierać razem, po prostu czymś ich zająć. W ten sposób niejako same z siebie zrodziły się spotkania na pewnego rodzaju rozmowy duchowe, w gruncie stanowiące dalszy ciąg i podsumowanie Spowiedzi. To, na co brakowało czasu podczas Spowiedzi indywidualnej, Filip omawiał po południu w swoim pokoju. I aby tę małą grupę utrzymać razem, pojawiły się potem w naturalny, można powiedzieć improwizowany sposób ćwiczenia, które stały się dla Oratorium typowe. Kiedy zapadał już wieczór, udawano się albo do jednego z siedmiu kościołow, albo do dominikanów w Santa Maria sopra Minerva na nieszpory lub dla wysłuchania jakiegoś słynnego kaznodziei.
Ale jak można się domyśleć, taka nowego rodzaju i intensywna działalność Filipa miała także inne skutki: już wtedy pojawiły się trudności – zazdrość, podejrzenia, nawet formalne prześladowania. Trzeba teraz powiedzieć coś na ten temat.
Paul Türks COr, Filip Neri czyli ogień radości,
tłum: ks. Mieczysław Stebart COr,
Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o., Poznań 2019,
Tytuł oryginału: Phillipp Neri oder Feuer der Freude