2024.11.06 — bł. Salvio Huix Miralpeix (1877-1936)
bł. Salvio Huix Miralpeix
(1877-1936)
Biskup Salwiusz Huix Miralpeix
José Vernet Mateu
tłumaczenie: s. Anna Musiał RSCJ
SOLIDNE FUNDAMENTY
Biskup Salwiusz Huix Miralpeix urodził się w wiejskim domu w Santa Margarita de Vellors, w prowincji Gerona w biskupstwie Vic, w regionie La Selva i Guillerías, zamieszkałym przez ludzi o mocnych charakterach, którzy zawsze byli gotowi bronić swoich przekonań. Właśnie w tym dworku, o którym wspomina się już w dokumentach z XI wieku, wyposażonym w przestronne pokoje i oratorium, otwartym na szerokie horyzonty, przyszedł na świat 22 grudnia 1877 roku.
W trzecim dniu po narodzinach, matka zabrała go do pustelni Naszej Pani z Pedró i ofiarowała Królowej Niebios. W domu panował głęboki duch religijny i kultywowanie tradycji. Ojciec kilkakrotnie odprawiał Ćwiczenia Duchowe, a w swych notatkach pozostawił zapisany jeden ze swoich celów: „Oddać życie, jeśli to będzie konieczne, za Ojca Świętego”. W takiej atmosferze głębokiego katolicyzmu dorastał mały Salwiusz, aż do momentu, gdy w wieku dwunastu lat wstąpił do seminarium w Vic, słynącego z tego, że było prawdziwą kolebką ludzi wielkich i świętych. Tam, przez 14 lat, sumiennie wypełniał swoje obowiązki seminarzysty i wszystko robił rzetelnie, mając tę „trudną do zdobycia łatwość” przezwyciężania swoich wad uporządkowanym rozumem i silną wolą czynienia tego, co należy.
Dla każdego był przyjacielem, nikt mu się nie sprzeciwiał, a wszyscy zgodnie przyznawali, że „jeśli on tak mówi, to tak będzie najlepiej”. Zdobywał dobre oceny ze studiów, terminowo wywiązywał się ze swoich obowiązków i nigdy nie stronił od cnoty jako czegoś nieprzyjemnego, nawet wobec tych, którzy zwykle kwestionują wszystko, co jest dobre u innych.
ŻYCIE KAPŁAŃSKIE
Święcenia kapłańskie przyjął w 1903 r., był wikariuszem w parafiach de Coll i Sant Vicenc de Castellet. Jednak jego tęsknota za apostolstwem wydawała się być niezaspokojona przez ciche życie w niewielkiej parafii. Postanowił wstąpić do Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri, świętego znanego z radosnego usposobienia i bezinteresownego apostolstwa oraz głębokiego współczucia. Dwadzieścia lat przebywał w Domu Księży Filipinów w Vic, oddany apostolskiej działalności Kongregacji, a zwłaszcza spowiadaniu wiernych.
W tamtych czasach Księża Filipini wstawali o 4.30 rano przez cały rok… z wyjątkiem niedziel, kiedy to wstawali pół godziny wcześniej, by – po godzinie modlitwy – pójść do konfesjonału i spędzić tam wiele godzin, służąc tym, którzy potrzebowali ich posługi. O, jak dziś brakuje tego dawnego wstawania o świcie, długiego czasu modlitwy jako pierwszej czynności dnia i trudzenia się, by pojednać ludzi z Bogiem, rozwiać wątpliwości w duszach i pokonać skrupuły oraz zasiać radość z działania łaski Bożej w sercach penitentów!
Jako spowiednik młodych chłopców i dojrzałych mężczyzn, zyskał sobie opinię, która z pewnością opierała się na jego sprawdzonej cnocie i cechach, takich jak: dar rady, rozeznanie duchowe, umiejętność rozwiązywania trudnych spraw, zdrowy rozsądek i dar przekonywania, które były owocem jego szczerej miłości bliźniego i powierzonych mu dusz.
Innym aspektem jego posługi kapłańskiej były odwiedziny chorych, wśród których bezinteresownie i bez rozgłosu praktykował miłość. I ta sama miłość do ubogich była niewątpliwie tą, która ułatwiła mu dokonywanie nawróceń, a niektóre były naprawdę imponujące. Najpierw profesor wydziału Ascetyki i Mistyki w Seminarium, a wkrótce większość jego uczniów wybrała go na spowiednika lub kierownika duchowego. Dowodzi to także solidności jego nauczania, popartego wzorowym przykładem cnotliwego życia.
Jego nieustanna dobroć i miłość do wszystkich nie oznacza, że nie miał swojego charakteru, być może nawet gwałtownego. Ale podobnie jak św. Franciszek Salezy i inni święci, dzięki sile woli opanowywał niewłaściwe impulsy swojego temperamentu.
NIESTRUDZONY APOSTOŁ
Po dziesięciu latach życia w Oratorium został mianowany dyrektorem Kongregacji Maryjnych w Vic i wydaje się niewiarygodne, że jeden człowiek mógł przewodzić tak wielu dziełom apostolskim pośród powierzonej mu młodzieży, która potrafiła przenieść do swego życia jego żarliwą miłość do Chrystusa i Maryi.
Po mistrzowsku organizował sekcje Dobroczynności, doprowadził do końca Kapitułę Kongregacji Maryjnych w Katalonii w 1921 roku i zorganizował akty koronacji kanonicznej Maryi Dziewicy z Gleva w 1923r. Nic dziwnego, że kardynał Tedeschini, ówczesny nuncjusz apostolski w Hiszpanii, zwrócił uwagę na tego księdza. W tamtym czasie był przełożonym Oratorium, który niósł tak wielką odpowiedzialność bez rozgłosu.
Istnieje wiele świadectw z czasu, kiedy był spowiednikiem i kierownikiem duchowym, spisanych przez ludzi, którym pomógł znaleźć drogę ich życia, czy to kapłaństwa czy życia świeckiego. Wielu pamięta jego niedzielne homilie czy ojcowskie rady, dzięki którym podjęli właściwą decyzję.
PASTERZ KOŚCIOŁA
Kiedy w 1927 r. został mianowany biskupem Ibizy, przyjął to bez przechwalania się czy fałszywej pokory, w tym samym duchu zgody na wolę Bożą, która była podstawą jego codziennego życia. Wtedy jego niezwykła osobowość ujawniła swój blask, a jego tęsknota za apostolstwem została wypełniona ogromnym wachlarzem możliwości, jakie mu zaoferowano. Ukazał wielką miarę tego, co odczuwało jego apostolskie serce, troszcząc się o Seminarium, księży, zwłaszcza starszych i chorych, Akcję Katolicką, szkoły religijne i wychowanie dzieci i młodzieży, formację rodziców, ćwiczenia duchowe, by jeszcze bardziej szerzyć jego wielkie osobiste nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa, do Najświętszego Sakramentu i do Matki Bożej w Jej wezwaniu Matki Bożej Śnieżnej na Ibizie.
Kiedy przebywał w Ibizie, można było mówić o doskonałej jedności pasterza ze swoją trzodą. W obronie świętych interesów Kościoła i wiary ludu Bożego zawsze wykazywał odwagę i męstwo. W jego duszpasterstwie ujawniało się jego solidne wykształcenie teologiczne i sprzeciw wobec sekciarskich praw Republiki, które wyrządzały szkodę jego naturalnie szlachetnej i sprawiedliwej duszy. Kiedy przepisy nakazały usunięcie krzyży z cmentarzy, na Ibizie zorganizowano prawdziwe procesje pokuty i wynagrodzenia. W katedrze, biskup Huix czekał wraz z Kapitułą na Krucyfiks, który został przyniesiony z cmentarza, a kiedy się zbliżył, objął Go, nosił na ramionach i wszedł do katedry wśród silnych emocji wszystkich obecnych.
Wśród cech kapłańskich, które go zdobiły, nie mogło zabraknąć szczerego i całkowitego poddania się Ojcu Świętemu. Podsumowując swoją podróż do Rzymu z wizytą ad limina, napisał do swoich diecezjan: „Poczuliśmy bicie naszych serc z odnowioną i pogłębioną wiarą, z bardziej synowskim przylgnięciem do Ojca Świętego, z żywym entuzjazmem i silnym pragnieniem większej wierności, wierności aż do śmierci i męczeństwa, jeśli to konieczne, z pomocą łaski Bożej.”
Mianowany na biskupa Léridy w styczniu 1935 r., zetknął się z zupełnie inną diecezją, dużo większą i z wieloma różnymi problemami. Jednak stawiał im czoła z energicznym duchem i, jak zawsze, ujawniła się jego apostolska troska o młodzież i dzieci w wieku szkolnym oraz opieka nad starszymi kapłanami, ubogimi i bezdomnymi, którym pomagał w budowie jadłodajni.
Swoje podróże do najbardziej oddalonych miast Pirenejów rozpoczął od wizyty duszpasterskiej, udając się tam, gdzie widział taką potrzebę.
Promował konkursy katechetyczne i wspierał twórczość słynnej Akademii Maryjnej miasta Segre, która przez swoją działalnością artystyczną i literacką oddawała wielką chwałę Najświętszej Dziewicy. Pewnego razu upoważnił proboszcza do sprzedaży części biżuterii należącej do parafii, z należnymi gwarancjami, w celu opłacenia szkół dla dzieci, które były w pilnej potrzebie. Zrobił wszystko, co w jego mocy, aby połączyć Akcję Katolicką i Federację Młodych Chrześcijan w Katalonii. Ostatecznie wielu młodych z obu organizacji oddało życie za wiarę, bez wroga, który ich oddzielał w czasie męczeństwa.
DROGA NA KALWARIĘ
Na krótko przed 18 lipca zorganizował Eucharystyczne Dni Modlitwy i Pokuty, jakby przepowiadał tragiczne dni, które nadejdą. Kiedy rozpoczęły się krwawe prześladowania religijne w 1936 roku, nie był zaskoczony, ponieważ przewidział już fatalne konsekwencje uchwalonych niegodziwych praw.
Początkowo schronił się w mieszkaniu w pobliżu pałacu biskupiego, a później w domu pewnego sadownika na przedmieściach. Ale rozumiejąc niebezpieczeństwo, jakie jego obecność stanowiła dla jego obrońców i na wszelki wypadek, gdyby nie mógł dłużej cierpieć, aby być bezpiecznym, podczas gdy tak wielu jego diecezjan nieustannie przelewało swoją krew, stanął odważnie przed patrolem uzbrojonych ludzi, wśród których było kilku strażników cywilnych, przedstawiając się jako biskup Léridy i powierzając się ich ochronie.
Po pierwszym ogromnym zaskoczeniu tych uzbrojonych ludzi i po nieprzyjemnej wymianie zdań w swoim gronie, strażnicy zdecydowali się zamknąć go w więzieniu, co w czasach zemsty i szybkich egzekucji, było niekiedy gwarancją przynajmniej chwilowego bezpieczeństwa.
Jego pobyt w więzieniu był promieniem światła i nadprzyrodzoną nadzieją dla biednych, którzy tam zostali w obawie przed najgorszym. Dzięki wejściu kapłana, który mógł uniknąć nadzoru i przynieść puszkę z konsekrowanymi hostiami, mogli przyjąć Komunię św. w dniu św. Jakuba, Patrona Hiszpanii, i należycie obchodzić to święto.
Istnieją świadectwa wielkiego hartu ducha, który zawsze okazywał, dodając otuchy osobom w depresji, pocieszając bliźnich i dzieląc się ze współwięźniami wszystkim, co miał.
O tak cenną zdobycz walczyły dwa komitety antyfaszystowskie w mieście, które knuły sprytne strategie, aby go schwytać. Tak więc, gdy władze Barcelony przekazały telefonicznie polecenie przeniesienia niektórych znaczących więźniów na proces sądowy w Barcelonie, znalazł się sposób na obejście dobrych intencji niektórych członków Rządu Większości, ukrywając się za brakiem pisemnego rozkazu. Zorganizowano marsz dwudziestu więźniów świeckich i biskupa. Opuścili Léridę w środku nocy przez most nad Segre, ruszyli w kierunku Barcelony i kiedy minęli cmentarz o trzeciej trzydzieści nad ranem, zatrzymali ich milicjanci, którzy zażądali rozkazu na piśmie: podstęp używany przy różnych okazjach, aby osiągnąć to, czego tak bardzo pragnęli: móc przelać tę krew, którą oni, być może z większą czcią niż ci, którzy nazywają siebie katolikami, docenili w całej jej ogromnej wartości.
Biskup Huix nie stracił spokoju nawet w tych tragicznych chwilach: serdecznie skomentował sytuację popularnym katalońskim zwrotem oznaczającym rychły koniec podróży: „Ja som a Sants”, chcąc powiedzieć, że tu rzeczywiście wszystko się skończy zanim rozpocznie się lot do Chwały. Zostało tam zabitych 21 osób. Biskup zginął jako ostatni, błogosławiąc tych, którzy poprzedzili go w ofierze z życia. Było to przed świtem 5 sierpnia 1936 r., w święto Matki Bożej Śnieżnej, Patronki Ibizy. Królowa Niebios uczyniła swój ostatni prezent dla swojego tak wiernego i odważnego sługi.
UWIEŃCZENIE DZIEŁA
Zarówno doktorzy Torras y Bages, jak i dr Irurita mieli niezwykłą koncepcję biskupa Huixa, że nadal można było spodziewać się potężnego dzieła apostolskiego, gdyby jego życie nie zostało przerwane przez wrogów Boga. A dr Baucells, który doskonale go znał, napisał, że był on „jednym z najbardziej rozważnych kapłanów i biskupów, jakich kiedykolwiek znał, i którego życie, najbardziej przykładne i owocne oraz pełne cnót, zasługuje na ukoronowanie aureolą męczeństwa”. Stoi na czele 270 księży diecezjalnych zabitych w Léridzie. Chwała męczennikom!
za: filipini.eu